Święta to nie test silnej woli. To kilka dni w roku, w których jedzenie ma smak wspomnień, rodzinnych rytuałów i przyjemności – a nie rozpiski kalorii. A jednak co roku wiele osób wchodzi w ten czas z tyłu głowy słysząc to samo: „byle nie przesadzić”. Efekt? Albo całkowite odpuszczenie i przejadanie świąteczne, albo napięcie, które kończy się kompulsem przy pierwszym kawałku sernika.
Tymczasem dieta w święta wcale nie musi oznaczać diety. Może oznaczać normalność.
Zasada 80/20 – czyli święta bez „wszystko albo nic”
Zasada 80/20 to jedno z najzdrowszych podejść do jedzenia – nie tylko w grudniu. Około 80 procent tego, co jemy, to wybory wspierające organizm: regularne posiłki, białko, warzywa, nawodnienie. Pozostałe 20 procent to przestrzeń na przyjemność – bez liczenia, bez tłumaczenia się, bez poczucia winy.
W praktyce oznacza to, że świąteczny makowiec nie „psuje” tygodnia, a jeden cięższy dzień nie unieważnia wszystkich zdrowych nawyków. Problem nie leży w samym jedzeniu, ale w myśleniu kategoriami: „skoro już zjadłam, to wszystko stracone”.
Porcja białka – cichy bohater świątecznego talerza
Jednym z najprostszych sposobów, by nie przejadać się w święta, jest zadbanie o białko w każdym większym posiłku. Nie chodzi o dietetyczne sztuczki, tylko o fizjologię – białko syci, stabilizuje poziom cukru we krwi i zmniejsza ochotę na niekontrolowane podjadanie słodyczy.
Ryba, jajka, mięso, twaróg, jogurt, roślinne źródła białka – wszystko się liczy. Gdy talerz zaczyna się od porcji białka, dużo łatwiej zjeść ciasto „bo jest dobre”, a nie „bo organizm domaga się energii”.
Talerzowy balans zamiast liczenia kalorii
Zamiast zastanawiać się, jak jeść w święta, warto spojrzeć na talerz całościowo. Najprostsza zasada balansu to połączenie trzech elementów: czegoś sycącego, czegoś lekkiego i czegoś, na co naprawdę mamy ochotę.
Świąteczny obiad może więc zawierać zarówno tradycyjne danie, jak i porcję warzyw czy sałatkę – nie jako „kara”, ale jako element, który sprawia, że po posiłku czujemy się dobrze, a nie ciężko. To właśnie ten balans sprawia, że święta nie kończą się styczniowym „detoksem”.
Słodycze bez kompulsów – bo zakazy działają odwrotnie
Najwięcej problemów wokół jedzenia w święta nie dotyczy pierogów, tylko słodyczy. Zakazywanie sobie deserów bardzo często kończy się ich jedzeniem w nadmiarze – szybko, bez uważności, z poczuciem winy.
Podejście „mogę, ale wybieram” działa zdecydowanie lepiej niż „nie wolno”. Gdy pozwalamy sobie na słodycze bez napięcia, zjadamy je wolniej, z większą przyjemnością i… zwykle w mniejszej ilości. To paradoks, który psychodietetyka zna od lat.
Święta to nie początek „nowego życia”
Kilka dni świątecznego jedzenia nie zrujnuje zdrowia ani sylwetki. To nie one powodują problemy – robi je cykl restrykcja–przejadanie–wyrzuty sumienia. Normalne jedzenie, nawet w święta, jest znacznie zdrowsze niż ciągłe napinanie się i „odrabianie win” w styczniu.
Bo świąteczny talerz naprawdę może być bez spiny. I bez wyrzutów.

































